Łączna liczba wyświetleń

piątek, 8 lipca 2011

"Za kulisami"

Drogi Czytelniku.
Zanim zaczniesz czytać posłuchaj mojej rady. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie sprawdzaj co się kryje za kulisami…
                                                                                                      Jakub H. Szydłowski


1

- Maaaaaamo! Proszę zgódź się. - krzyknął podekscytowany Walter
- Nie Walter. Nie mogę z tobą iść, mam dużo pracy.
- Pozwól mi iść do cyrku. Jestem już duży, będę uważał.
- Nie, jesteś za mały – powiedziała – Samego cię nie puszczę.
- Ale cyrk przyjeżdża tu tylko raz w roku proszę zgódź się!
- Powiedziałam nie!
- Ale…
- Żadnego ale młodzieńcze. Marsz na górę do swojego pokoju! – krzyknęła zirytowana. Ten dzieciak potrafił każdego  doprowadzić do szału. To przez ojca, który mu na wszystko pozwalał. Walter bywał u niego tylko w weekendy. I dobrze, że tak rzadko. Zgodnie z wyrokiem sądu, który przyznał prawo do opieki matce 2 lata temu, musiała wydawać chłopca ojcu co piątek, chociaż bardzo tego nie chciała. Walter lubił do niego przyjeżdżać, gdyż  ten nie utrzymywał  surowej dyscypliny, jak robiła to matka. Ośmiolatkowi trudno jest pojąć, że to wszystko jest dla jego dobra i, że muszą istnieć pewne reguły, których należy przestrzegać.  Konsekwencje ich złamania bywają bardzo poważne. Gdy Walter był u matki musiał słuchać każdego jej polecenia, natomiast u ojca nie trzymał się żadnych zasad. Często ich zabawy były niebezpieczne, jednak matka nic o tym nie wiedziała, gdyż była to ich taka męska tajemnica. Dlatego właśnie Susan rozwiodła się, ze swoim mężem Jackiem. Byli małżeństwem 10 lat. Uważała, że jest on nieodpowiedzialny i nie dorósł, a właściwie nigdy nie dorośnie do roli ojca i w gruncie rzeczy miała rację. Jack nie był w ogóle odpowiedzialny.  Cóż rozumem też nie grzeszył. Prowadził imprezowy tryb życia, nie miał stałej pracy  i mieszkał w starej przyczepie kempingowej na przedmieściu, jednak bardzo kochał syna, a Walter za nim przepadał i niechętnie wracał do matki.
Pozbawiony możliwości pójścia do cyrku pobiegł z płaczem do swojego pokoju. Właśnie w takich chwilach przypominał sobie jak bardzo nienawidzi swojej matki, oczywiście na tyle, ile może sobie z tego zdawać sprawę ośmiolatek. Nie było to szczere uczucie, pojawiało się tylko przy napadach złości. Po przysiąg sobie, że kiedy będzie starszy to ucieknie od niej do taty. Teraz siedział zapłakany na swoim łóżku, trzymając w ręku swoją ulubioną zabawkę – pluszowego pieska Snoopiego. Pluszak był powiernikiem jego największych tajemnic. Snoopy to dobry słuchacz. Walter mówił jemu i tylko jemu każdy swój sekret. Ośmiolatek uważał go za swojego najlepszego przyjaciela i wierzył, że pluszak jest prawdziwy, żywy. Zabierał go ze sobą wszędzie, przez co był wyśmiewany przez rówieśników ale nie zwracał na to uwagi. Miał Snoopiego, przyjaciela o jakim można marzyć i tylko to się liczyło Siedząc na łóżku w swoim pokoju pomalowanym na zielono zwierzał się zabawce. Jego niebieskie oczy, szkliste od łez, były pełna smutku. Opowiedział Snoopiemu jak bardzo chciał pójść do cyrku, jak bardzo chciał zobaczyć słonie, lwy, małpki, zjeść porcję słodkiej waty cukrowej oraz oczywiście spotkać clownów. Tak clownów. Walter bardzo ich lubił, a w cyrku, który właśnie do nich zajechał  było ich aż dwóch. Duet Pennego i Wise’a   „najzabawniejszych clownów w historii” – jak głosiła reklama. Walter bardzo chciał ich zobaczyć, jednak nie mógł złamać zakazu matki. Susan stosowała bardzo surowe kary i to był kolejny powód przez który chłopiec jej nienawidził. Wiedząc, że nic nie wskóra położył się do łóżka i zaczął marzyć o słodkiej wacie, popcornie i clownach. Tak clownów chciał zobaczyć najbardziej. Tymczasem zadzwonił dzwonek…

2

Susan poszła otworzyć drzwi.  Ku jej zaskoczeniu był to Jack. Wysoki mężczyzna, przed czterdziestką, ubrany w jeansy i szary T–Shirt . Miał długie, ciemne  włosy i brodę.
- Cześć Sue – powiedział
- Co ty tu robisz?! Dziś jest wtorek, a Walter przyjeżdża do ciebie w każdy piątek- powiedziała Sue lekko zirytowana. Była osobą bardzo drażliwą, a dziś miała zły dzień. Niewiele potrzeba było by ją zdenerwować. Właśnie dlatego jeszcze nie znalazła sobie faceta, chociaż cieszyła się dużym powodzeniem u płci przeciwnej, jednak jej wybuchowy charakter sprawiał, że trudno się z nią żyło.
- W mieście jest cyrk. Pomyślałem, że zabiorę Waltera na występy.
- Nie ma mowy ! Nie…- i tu nie dokończyła, gdyż przerwał jej Walter. Kiedy usłyszał głos ojca zbiegł po schodach najszybciej jak mógł.
- Tatuś!- zakrzyknął  radośnie i pognał w stronę otwartych drzwi.
- Siemanko mistrzu! - odparł Jack z nieukrywaną radością. – Przyszedłem, aby zabrać cię do cyrku co ty na to?
- Hurra! -  ucieszył się Walter
- Nie ma mowy! – odparła Sue
- Ale mamo!
- Żadne ale, nie pójdziesz do cyrku, koniec kropka.
- Och daj spokój Sue – wtrącił Jack – Nie widzisz jak mu zależy? Pozwól mu iść.
- Nie masz tu nic do gadania. Wynoś się stąd ! – burknęła Sue. Była wściekła. Nie wiadomo co ją tak irytowało. Obecność Jacka, czy fakt iż Walter chciał iść do cyrku mimo zakazu.
- Ależ mam tu coś do powiedzenia. To przecież także i mój syn! – warkną Jack. Ostatnie słowa byłej żony go zdenerwowały.- Naprawdę sprawia ci przyjemność trzymanie go w domu! W ten sposób tylko go krzywdzisz!
Te słowa poruszyły ją. Mimo iż była szorstką matką, to za Waltera oddała by życie. Nie chciała go krzywdzić, za nic w świecie.
- Mamusiu zgódź się. Przecież będę z tatusiem. Nic mi nie grozi – prosił Walter.
- Będziesz z tatusiem co? Właśnie to mnie martwi najbardziej.
- Oj weź przestań przecież będę a niego uważał.
- Ale masz go pilnować jak oka w głowie, rozumiesz?
- Jasne. To co szykuj się mistrzu, ruszamy do cyrku!
- Hurra – wrzasnął podekscytowany Walter- Dziękuję mamusiu!
Swoją drogą nie wiedziała, dlaczego tak łatwo się zgodziła, ale widok szczęśliwego dziecka, sprawił, że poczuła się lepiej. Tak naprawdę nie chciała krzyczeć na Waltera. Po prostu miała pewne problemy. Nie układało jej się w pracy i groziło jej zwolnienie, a musiała jakoś wyżywić rodzinę. Nigdy także nie chciała go karać, jednak sądziła, że bez tego nie da się wychować dziecka. Susan nie przypuszczała nawet, że może  być to jej ostatnia rozmowa z synem.

                                                                          3

Szli powoli Cousland Street. Była godzina 15:00. Mieli dużo czasu, więc nie musieli się śpieszyć. Idąc główną ulicą mijali domy mieszkalne. Liche konstrukcje zbudowane z drewna i zwarta zabudowa to cecha charakterystyczna małych miasteczek przemysłowych tej części kraju. Ten zabudowany teren wzdłuż drogi stanowej nr 56 zamieszkiwało raptem 1500 osób. W mieście znajdowały się 3 sklepy. „Roy’s Market”, typowy sklep spożywczo-chemiczny, „Hammertoss” , gdzie można było nabyć  narzędzia, a „Clothes” ten z ubraniami i obuwiem. Swoją drogą ten ostatni miał chyba najoryginalniejszą nazwę. Sklepowe wystawy wabiły kolorami potencjalnych klientów, jednak towar tam sprzedawany to zwykły szmelc. Jeśli chciałeś kupić coś porządnego, co nie rozleci się po miesiącu używania, musiałeś wyruszyć w podróż do, odległego o 50 km,  Harvester  ( trochę większe miasteczko, ale dalej zadupie). Oprócz tego w mieście był zakład fryzjerski, ale stary Conti miał bardzo słaby wzrok, toteż nie sprawdzał się już jako golibroda, oraz stacja benzynowa „Gas & Gasoline”. Prowadzili ją dwaj bracia Ned & Ted. Może nie mieli talentu do wymyślania nazw, ale byli cwani.  Zawyżali cenę benzyny, a ich klienci nie mający innego wyjścia płacili nieraz 10krotność ceny krajowej.  Jedynym czynnikiem który powstrzymywał ludzi od wyemigrowania stąd była huta żelaza stojąca za miastem. ¾ mieszkańców w niej pracowało, dzięki czemu mogli wyżywić swoje rodziny. W skład pozostałej ¼ wchodzili kloszardzi, złodzieje, bezrobotni i pracownicy służb porządkowych. W mieście nawet funkcjonowała przychodnia, w której pacjentów przyjmował dr. Thomas Lee Ranket, nazywany potocznie „tym pieprzonym konowałem”. Służba medyczna z prawdziwego zdarzenia znajdowała się w mieście stanowym oddalonym o 150 km od tej zabitej dechami dziury. A zapomniałbym, w mieście był posterunek policji . Drewniana buda pomalowana na niebiesko z dumnym napisem „POLICJA” ma drzwiach. Obecnie urzędujący szeryf nie wykazywał chęci do niczego poza objadaniem się pączkami, a jego zastępca to totalny kretyn, który nie znalazł by złodzieja, nawet mając go przed oczyma. Ogólnie rzecz biorąc Takerwood , bo o nim jest tu mowa, to jedna wielka dziura zabita dechami. Urozmaiceniem rutyny nudnego życia robotników były różne imprezy okolicznościowe, a cyrk traktowany był jako jedna z nich. Pojawiał się tu mniej więcej raz do roku. Jednak trupa cyrkowa, która przybyła w tym roku nie była do końca zwyczajna.
W końcu Cousland Street zamieniła się w Libery Lane, a tu było jeszcze gorzej. Liche konstrukcje z drewna ustąpiły miejsca przyczepom kempingowym, oraz jeszcze bardziej zaniedbanym konstrukcjom ze spróchniałego drewna! Siedlisko ćpunów i złodziei. Niedaleko stąd, w szczerym polu,  rozbił się cyrk, na którego występy zmierzali mieszkańcy miasta. Żółto - czerwony, okrągły  namiot odznaczał się na tle szarego, obrzydliwego Takerwood. Wokół namiotu ustawionych było kilka stoisk ze smakołykami i pamiątkowymi zabawkami. Wszędzie czuć było przyjemny zapach popcornu i waty cukrowej, na punkcie których dzieci szalały.  Tu i ówdzie można było się natknąć, na  postacie chodzące na szczudłach. W kolorowych kostiumach , z pomalowanymi twarzami i wielkimi czerwonymi nosami budziły tu strach a tu radość w sercach dzieci.  Dosłownie wszędzie  były różnokolorowe balony pływające w powietrzu. Ich jaskrawe barwy sprawiały, że patrzenie na nie, po jakimś czasie, stawało się męczące. Walter był tym wszystkim bardzo przejęty. Świat widziany oczyma dziecka różni się bardzo od świata widzianego przez dorosłych. Dla dziecka wszystkie te zwyczajne, z punktu widzenia dorosłego, barwy miały w sobie jakąś niewytłumaczalną magię, która przyciągała. Więc uwagę Waltera natychmiast przykuły kolorowe postacie. To  Clowni!- pomyślał z radością. Tylko oni się dla niego teraz liczyli i nie było nic poza nimi, co było dość dziwną fascynacją. Chciał oczywiście również zobaczyć dzikie zwierzęta, nieodłączny atrybut trupy cyrkowej, jednak te śmieszne postacie w za dużych buciorach były głównym powodem dla którego chciał się tutaj znaleźć. Z porcją waty cukrowej w prawej rączce i Snoopym w lewej pomaszerował, wraz z tatą, w głąb cyrkowego namiotu. Jest godzina 15:30.


4

Przedstawienie było świetne. Na początku, na środku udeptanej sceny, stanął niewysoki  mężczyzna o sympatycznej, pulchnej twarzy, ubrany w czary frak. Na głowie miał długi cylinder. Przedstawił się jako Antonie i zapowiedział paradę pełną atrakcji. Jako pierwsi pojawiła się para linoskoczków, wykonujących akrobację 10m nad ziemią, na naprężonych linach. Ich występ, uważany za niebezpieczny mimo asekuracji, poruszył publiczność do tego stopnia, że akrobaci otrzymali owację na stojąco. Następnie wkroczył na scenę treser lwów. Wysoki chudy człowiek w prawej ręce trzymał bat, a w lewej krzesło. Wraz z nim na scenie pojawiły się dwa wychudzone lwy. Ludzie z zaciekawieniem obserwowali różne sztuczki, które zwierzęta robiły na polecenie tresera. I to było wszystko jeśli chodzi o udział dzikich zwierząt. Pod tym względem ten cyrk był bardzo ubogi.  Jednak małego Waltera niezbyt to interesowało. Czekał na coś zupełnie innego.

5

Na scenę dumnie wkroczyli dwaj clowni. Ubrani w workowate kolorowe stroje z puszystymi pomponami zamiast guzików, oraz w za dużych buciorach rozpoczęli swoje show. Repertuar ich sztuczek był niezbyt wyszukany. Tu ktoś się przewrócił, a tu dostał w twarz, ale to wystarczyło by rozbawić publiczność, która do wymagających nie należała.  W pewnym momencie jeden z clownów – Penny zaczął rzucać w drugiego – Wise’a  różnymi przedmiotami. Były wśród nich m.in. gumowa kaczka, kalosz, naleśnik i , tu uwaga, placek. Ten numer był równie żałosny jak ta para, ale jak już wcześniej wspomniałem, publiczność wymagająca nie była, toteż ten trywialny numer rozbawił ich do łez. Jednocześnie w tym duecie było coś niepokojącego. Wyraz ich kredo – białych twarzy miał w sobie coś nieludzkiego. Usta pomalowane krwisto czerwoną szminką wykrzywiły się tworząc groteskowe uśmiechy.
Walter oczywiście był tym zachwycony. Z całej trupy cyrkowej clowni wydawali mu się czarujący. Sprawiali, że ludzie cieszyli się i zapominali o troskach i problemach, jednak ośmiolatkowi podobały się przede wszystkim ich workowate stroje i za duże buty i w tym ( nie wiedzieć czemu) widział magię.
- I jak ci się podobało? – zapytał Jack
- Tato było ekstra, najbardziej podobali mi się clowni! – odparł chłopiec zajadając się watą cukrową
- Tak myślałem. Poczekaj tu brzdącu, ja muszę iść do toalety – powiedział- nie ruszaj się stąd dobrze?
- Dobrze tatusiu nie będę- oznajmił stanowczo Walter
Jack zostawił syna samego przy stoisku z watą i poszedł do stojących dalej toalet. Czekając na ojca, Walter rozglądał się w około. Obserwował ludzi wychodzących z namiotu cyrkowego po udanym występie. Jedni wychodzili w ciszy inni komentowali widowisko,  jeszcze inni zajadali się nie zdrowym żarciem. W pewnym momencie zauważył, że ktoś próbuje zwrócić jego uwagę. Była to niska, pokraczna, zielonowłosa postać w workowatym stroju z puszystymi, czerwonymi, pomponami zamiast guzików, trzymająca w prawej ręce pęk różnokolorowych balonów a lewą wskazując w stronę Waltera. Na jej kredowo białej twarzy, przyozdobionej czerwonym nosem, widniał szeroki uśmiech.  To clown! Na jego widok Walter bardzo się ucieszył. Ten począł przywoływać małego gestem i dzieciak, zapominając o nakazie ojca, popędził w jego stronę.
- Cześć mały koleżko. Jak masz na imię? – zapytał nieznajomy
- Jestem Walter – odparł
- Ja jestem Penny clown. Miło cię poznać- powiedział pajac nie przestając się uśmiechać. Było w tym coś dziwnego. Szeroki uśmiech zdawał się być wręcz nienaturalny, nie ludzki i na pewno nie kojarzył się z radością, ale Walter tego nie dostrzegał. – Więc Walterze czy jesteś tu całkiem sam?
- Nie jestem z tatusiem. Poszedł do toalety
- A czy chciałbyś poznać resztę trupy cyrkowej? – zapytał
- Bardzo ale może poczekamy na tatusia. Jeśli pójdę bez niego będzie się martwić i będzie zły.
- Wierz mi nie będzie – odparł Penny – Nie chciałbyś poznać resztę z nas, zobaczyć dzikie zwierzęta co?
- No tak ale tatuś…
- Oj przestań przecież nie będzie zły. Nic ci się nie stanie, bo będziesz ze mną.
- No dobrze – wesoło oznajmił Walter.


6

Pokraczny clown wprowadził Waltera za kulisy namiotu cyrkowego. W sumie nie było tam niczego szczególnego. Raptem kilka pordzewiałych klatek dla zwierząt. Niektóre z nich były puste. W jednej z nich, znajdującej się najbliżej wyjscia, dwa wychudzone lwy krzątały się leniwie, w następnych siedziały inne zwierzęta. Poza tym stół, dwa krzesła i to było wszystko. Mimo wszystko dziecko było tym bardzo przejęte i trzymając clowna za rękę posłusznie szło razem z nim. Tu i ówdzie widać było krzątających się w pośpiechu pracowników cyrku. Chłopiec był oczarowany magią tego miejsca. Nie był świadomy niebezpieczeństwa w jakim się znalazł. Tutaj za kulisami wszystko wydawało się przyjazne i bezpieczne, Walter jednak nie wiedział iż wcale takie nie było. Clown Penny wszedł na stołek, żeby zwrócić uwagę innych cyrkowców.
- Słuchajcie wszyscy. To jest Walter i chcę poznać cała ekipę. Myślę że zostanie u nas na obiad. – powiedział clown. Ostatniego zdania Walter nie zrozumiał. Jak miał zostać na obiad jak było już pora po obiadowa? Tymczasem wokół Waltera zebrali się inni cyrkowcy. Podszedł do niego niski krępy człowieczek o pucołowatej twarzy i małych świńskich oczkach. Był to konferansjer. Walter pamiętał że to o rozpoczął widowisko.
- Ah witaj witaj młody człowieku. Jestem Antonie właściciel tego cyrku. My również bardzo chcieliśmy cię poznać. Powiedz nie chciałbyś uciec razem z trupą cyrkową? – Na jego twarzy malował się uśmiech. Przerażająco sztuczny uśmiech.
Perspektywa ucieczki razem z cyrkiem była bardzo pociągająca. Każde dziecko marzy aby przeżyć taką przygodę. Ale Walter za bardzo kochał rodziców żeby odejść. Poza tym postać małego krępego człowieczka była odpychająca nawet dla dziecka. Mogąc się przyjrzeć konferansjerowi z bliska Walter dostrzegł jak szkaradną osobą jest ten człowiek. Jego twarz pokrywały ropiejące krosty, brudne, rzadkie włosy zaczesane były na tył, a frak który Antonie miał na sobie był brudny. Człowiek ten przeraził Waltera. Nagle te cały cyrkowy świat zmienił się nie do poznania z przyjaznego na złowrogi, jakby zupełnie stracił kolory. Malec pożałował, że dał się namówić clownowi na tę wycieczkę. Nagle zapragną wrócić do ojca. Wycofując się powoli malec powiedział :
- Nie proszę pana nie mogę uciec z domu. Bardzo tu u was fajnie, ale chciałbym już wrócić do taty.
Odwrócił się do wyjścia, jednak na jego drodze stanął drugi z clownów Wise. Był wyższy od swojego partnera Pennego. Ubrany w pomarańczowy workowaty strój z fioletowymi pomponami Clown pochylił się w stronę dziecka szczerząc się złowrogo. Walterowi ukazały się jego zepsute, ostre zęby. Oddech clowna cuchnął zgnilizną. Na widok dziecka groteskowa postać zaczęła szaleńczo chichotać i oblizywać się ze smakiem. Walter zaczął się cofać. Nagle dostrzegł, że w pustych klatkach, znajdujących się na prawo od niego, roi się od much, które ucztują na leżących tam resztkach. Dziecko z przerażeniem odkryło że to ludzkie szczątki. Zamierzał uciec jednak za nim stał Antonie. Chwycił malca za ramiona i pchnął w stronę Wise’a. Walter wrzasnął i przewrócił się. Z jego zdartego kolana powoli ciekła strużka krwi.
- Nie możesz teraz odejść. O nie nie nie. To by było bardzo niegrzeczne. Kto raz wejdzie za kulisy już z nami zostaje. Poza tym miałeś być na obiedzie.
Walterowi zbierało się na płacz, gdy groteskowe postacie zaczęły go otaczać. Mógł się im przyjrzeć z bliska chociaż wcale tego nie chciał. Już wyglądali tak przyjaźnie jak na scenie. Poza clownami i konferansjerem podchodziły ku niemu jeszcze inni cyrkowcy. Siłacz i dama z brodą z lewej strony. Chłopiec mógł dostrzec, że kobieta tak naprawdę nie ma rąk, a twarz ogromnego mężczyzny jest potwornie zdeformowana. Chłopiec odwrócił się w prawą stronę i dostrzegł nadciągającą ku niemu parę akrobatów. Postacie te były trupioblade i miałby blizny a całym ciele. Snuły się powoli w kierunku malca. Dostrzegł jeszcze tresera lwów. Wychudzona postać z wyłupiastymi oczami powoli szła ku niemu. Na koniec chłopiec wpadł na clowna, który go tu przyprowadził. Nie sprawiał on już wrażenia miłego i przyjaznego człowieka. Teraz na jego białej twarzy widoczny był nienaturalny uśmiech. Podobnie jak jego partner, Penny również zaczął szaleńczo chichotać. Krąg który utworzyli cyrkowcy wokół małego chłopca zacieśniał się. Walter skulił się na ziemi i zamknął oczy. Próbował sobie wmówić, że to tylko zły sen.  Jednak zmory nie odchodziły. Nie wiedząc co ma robić, chłopiec zaczął płakać.
- Nie płacz chłopcze, nie płacz. – szydził Antonie -  Ciesz się, bo za chwilę ujrzysz specjalny pokaz tylko dla naszych wyjątkowych gości. Witaj w cyrku dziwadeł!



 7

Gdy Jack skończył robić swoje i wyszedł z toalety, jego syn właśnie poznawał się bliżej z trupą cyrkową. Ojciec rozejrzał się wokół i z przerażeniem stwierdził, że nigdzie nie widać Waltera. Na pewno nic mu nie jest, pewnie błąka się gdzieś w pobliżu – pomyślał Jack. Odczuwał jednak niepokój. On ma tylko 8 lat nie mógł odejść daleko. A jeśli coś się mu stało, jeśli z kimś poszedł? Nie to mądre dziecko wie że tak się ni robi. – Jack bał się jak nigdy dotąd.  Nagle go dostrzegł. Walter stał odwrócony tyłem przy maszynie do robienia popcornu. Jack rozchmurzył się i odetchną z ulgą. Pobiegł w stronę chłopca.
- Walter ale mnie wystraszyłeś.
Chłopiec nie odpowiadał.
- Walter?
- Słucham pan mówi do mnie? – chłopiec odwrócił się w stronę Jacka. Okazało się, że to wcale nie był jego syn. Był starszy niż Walter, w dodatku inaczej ubrany. Jak Jack mógł wcześniej tego nie dostrzec.
- Ah pomyliłem Cię z kimś innym.- powiedział Jack dalej rozglądając się za synem. W jego głowie powstawały najczarniejsze scenariusze dotyczące tego co mogło się stać. Jednak żaden z nich nie był tak makabryczny jak to co się właśnie stało. W tym momencie cyrkowcy zapoznawali się z „wnętrzem” małego chłopca.  Chłopiec czuł wszystko co mu robiono, gdyż ci psychopaci wiedzieli jak utrzymywać ofiarę przy życiu, a zadawanie bólu było dla nich formą rozrywki. Nikt jednak nie mógł usłyszeć jego krzyku, ponieważ zagłuszały go hałasy towarzyszące podekscytowanemu widowiskiem tłumowi ludzi. Jack przepychał się wśród nich, pytał o syna, jednak mało kto go kojarzył, a ci którzy go widzieli bądź znali nie potrafili odpowiedzieć na pytanie co się stało?  Postanowił sprawdzić kulisy namiotu, czy aby tam nie ma jego syna. Niestety był on już w innym miejscu i doświadczał rzeczy o których lepiej nie wspominać. Jack wchodząc za kulisy natkną się na zielonowłosego  clowna. Rozpoznał go z dzisiejszych występów.
- Przepraszam bardzo czy nie widział pan może 8 letniego chłopca, jasne włosy, niebieskie oczy?
Clown odwrócił się w stronę Jacka złowrogo szczerząc się w jego kierunku. Jack dopiero teraz dostrzegł jak bardzo szkaradny jest to człowiek.  Makijaż był w stanie ukryć jego brzydotę, ale jak widać mężczyzna już go zmył. Jego twarz była poprzecina szwami i bliznami, jakby ktoś ją pociął, a następnie nieudolnie próbował poskładać do kupy.
Czy ten człowiek zrobił sobie to sam? Owszem wygląda na szalonego ale nie aż tak. – pomyślał Jack.
- Widziałem dzisiaj wiele dzieci. Chyba nie mogę panu pomóc. Muszę pana poprosić o opuszczenie namiotu. – poprosił clown.
- Ale widzi pan to dziecko mogło tu samo wejść. Ja jestem jego ojcem i straciłem go z oczu i…
- Jestem tu niemal cały czas i nie widziałem żeby ktoś tu się szwendał. – zapewniał clown cały czas się uśmiechając. – Proszę opuścić namiot.- w tym uśmiechu nie było jednak nic wesołego.
- Czy napew… - Jack próbował kontynuować.
- NIE SŁYSZYSZ CO MÓWIĘ! MASZ NATYCHMIAST OPUŚCIĆ NAMIOT! WYPIERDALAJ!- krzyknął clown. Uśmiech z jego twarzy zastąpił grymas szaleństwa.
Nie wiedząc, że jest o krok od uratowania malca, Jack w pośpiechu opuścił namiot.
Czy ten człowiek był szalony? Czy mógł zrobić krzywdę Walterowi – pomyślał Jack. Szybko jednak odegnał tę myśl. To normalne. Cyrkowcy nie są do końca normalni - pomyślał.  Nie wiedział w jakim był błędzie.


Walter jakby rozpłyną się w powietrzu. Ojciec jednak nie ustępował, szukał dalej jeszcze przez kilka godzin. Wołał, prosił, jednak bez żadnego rezultatu. Nie podejrzewał nawet jakie cierpienia przeżywa teraz jego syn. W końcu kiedy zaczynało się ściemniać, a trupa cyrkowa przygotowywała się do drogi, udał się na posterunek policji powiadomić o zajściu. Jack myślał, że może ktoś go uprowadził, albo że malec się gdzieś zgubił. Nie podejrzewał, co tak naprawdę go spotkało. Wkrótce po jego zgłoszeniu szeryf wezwał na posterunek matkę. Kiedy ta dowiedziała się co się stało, z wyrazem bólu na załzawionej twarzy rzuciła się na Jacka. Szeryf wraz ze swoim zastępcą musieli ją odciągać, by nie zrobiła mu krzywdy. Jack nie wiedział jak się zachować. Stał jak wryty, myślami błądził gdzie indziej. Wyzwiska rzucane w jego stronę przez Sue nie robiły na nim żadnego wrażenia. Wracał wspomnieniami do wspólnych zabaw jego i syna. Ciągle miał nadzieję że Walter wróci. Od tamtego dnia, chociaż nie należał do ludzi religijnych, modlił się codziennie o jego powrót.  I chłopiec wrócił  3 miesiące później.


  8

Strona z „Takerwood News” oficjalnej gazety miasteczka z dnia 21 listopada 2005r.



Rozwiązanie sprawy zaginionego chłopca.

Niejednokrotnie informowaliśmy na łamach naszego tygodnika o sprawie zaginięcia ośmioletniego chłopca w sierpniu tego roku. Po 3 miesiącach sprawa ta zalazła wreszcie swój finał.

Walter Dorez (8) wraz ze swoim ojcem wybrał się do cyrku, który niedawno odwiedził nasze miasto. Tam zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Sprawa była o tyle trudna, że poza ojcem nie było nikogo kto widział go  wtedy tego feralnego dnia. Jak mówił nasz szeryf McMurphy:

„To będzie wyjątkowo trudna sprawa. Nie mamy żadnych świadków, żadnych poszlak, śladów mogących pomoc nam w rozwiązaniu sprawy. Myślę, że możemy spodziewać się najgorszego, jednak póki nie ma ciała, nie ma przestępstwa.”

To największa zagadka naszego miasta i jak się okazało największa tragedia. 2 tygodnie temu na skraju lasu 35 km o miasta grzybiarze natknęli się na makabryczne znalezisko. Ludzkie szczątki leżące w płytkim grobie. Ich stan nie pozwalał na określenie do kogo należą. Ekspertyza śledczych wykazała, są to szczątki dziecka w wieku 7 – 10 lat. Powiązano to z zaginięciem chłopca z naszego miasta. Zwłoki były jednak w tak złym stanie, że niemożliwym było nawet stworzenie wirtualnego wizerunku ofiary, czy określenie właściwego powodu śmierci dziecka. Czaszka była zmiażdżona, a wszystkie kończyny były połamane. Na kościach widoczne były wyraźne ślady żucia. Nie wiadomo czy do ciała obrały się dzikie zwierzęta, czy to może sprawka mordercy. Jak się niestety okazało ciało należało do zaginionego Waltera Doreza. Rodzice rozpoznali jednak ubranie, które ich syn miał na sobie feralnego dnia a także zabawkę, pluszowego psa który został znaleziony przy zwłokach.

„To największa tragedia jaka nawiedziła nasze miasto. Nie wiem jakim trzeba być potworem żeby zrobić to niewinnemu dziecku.” – skomentował całe zajście szeryf McMurphy.

Jedynym podejrzanym w tej sprawie jest ojciec dziecka Jack Dorez (39). Obecnie siedzi o w areszcie na czas śledztwa. Nie chce składać żadnych wyjaśnień.

„ Wszystkie poszlaki wskazują na niego. Dopilnuje, żeby zawisł”- zapewnił McMurphy.

Jak udało nam się dowiedzieć matka chłopca Susan Dorez (32) znajduję się obecnie pod opieką specjalistów w szpitalu psychiatrycznym w Arkansas. Lekarze nie dają jej żadnych szans na wyjście z choroby.
O dalszych postępach w sprawie będziemy was informować na bieżąco.

Jacob Szydlovsky

     9

Z tego co mi wiadomo Jack został skazany na karę śmierci przez powieszenie, którą wykonano 21 sierpnia 2010r. dokładnie w 5 rocznicę zaginięcia Waltera. Susan natomiast wkrótce po tym jak trafiła do szpitala psychiatrycznego popełniła samobójstwo. A co się stało z cyrkiem dziwadeł? Cóż zapewne dalej podróżują od miasta do miasta i gdzie się tylko pojawią, zaczynają znikać dzieci. Więc uważaj czytelniku bo może dziś, właśnie dziś zawitają do Ciebie.